Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/120

Ta strona została przepisana.

jej usta: pozostawała chłodną, oziębłą i chętnie korzystała z najbliższej okazyi, aby mu życzyć dobrej nocy i módz się oddalić z dziećmi z jadalni.
Zato było jej bardzo błogo, kiedy z powierzonemi sobie dziećmi mogła oddalić się po za granice majątku pana Jastrzębia, gdzieś w pola lub do lasu, szczególniej zaś, kiedy mogła się wybrać na wierzchołek góry, porosły lasem, dokąd mocno ją wabił stary, opustoszały kościółek, z którego omszonego progu otwierał się widok na daleką okolicę. Tam siadywała całemi godzinami, oddając się dowoli tysiącznym wrażeniom i wspomnieniom, oddychając błogo uczuciem wolności i czując się wyższą ponad prozę powszedniego życia. Nad nią szczebiotało ptactwo w szarej wieżyczce, pod sobą słyszała głosy kukułek w rozległych lasach, a czasem zabrzęczał około niej w przelocie błyszczący owad.
Powierzone jej dzieci lubiły to ustronie. Zdawało im się, że wychowawczyni ich bywa tu daleko weselszą i szczęśliwszą, niż tam na dole, pod ową szwajcarską strzechą. Tu miały jej bajki żywszą i oryginalniejszą barwę i zdawało im się, że cała okolica bierze w nich czynny udział, wierzchołki szumią tajemniczą pieśń, okrągłe kolorowe okno kościółka błyszczy w słońcu, jak szkarłat, a szary, długonogi konik wygląda uważnie z suchej trawy czerwonem okiem.
Koniec naszej idylli jest taki: różowy humor pana Jastrzębia zaczął powoli ustępować miejsca niezadowoleniu, które rosło razem z chłodem, z jakim