Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Stanął przed oknami. Mimowoli pochyliło się jego kolano ku ziemi, ręka zaś pochwyciła koniec niezamkniętej zewnętrznej okienicy; z trudem wstrzymywał ciężki, gorący oddech.
Przez firanki patrzył właśnie na łóżko młodej wychowawczyni. Widział posiane poduszki, białe jak śnieg, a obok nich siedzącą postać dziewczyny w bielutkim negliżu. Był to obraz największej czystości i prostoty. Ale pana Jastrzębia rozpłomieniała ta chłodna, spokojna białość. Śledził w tej bieli zwodnicze kontury młodej, kwitnącej postaci aż na dół, do tych wątłych, arystokratycznych nóżek, uwięzionych w białych pantofelkach z białemi różyczkami. Spoglądał na te różyczki, jakby je chciał pogryźć swemi zębami w szalonej namiętności, niby owe niewinne białe róże w ogrodzie. A potem, upojony zupełnie grą cieniów, która zawróciła już chłodniejszym głowy gustownym rysunkiem ząbkowatego obrąbka na białej pończosze, powrócił do ramienia, które wyglądało ze śnieżnej tkaniny, przewleczonej różową tasiemką nocnego kaftanika, do rozplecionego napoły jasnego warkocza, do główki pochylonej na poduszkę, do białej twarzy i marzących oczu, biegających po wierszach jakiegoś listu, który trzymała w ręku.
Wtem odłożyła list i skrzyżowała ręce pod głową. Leżąc spokojnie zapewne dumała o czemś.
Pan Jastrząb wyjął klucz z kieszeni, otworzył oszklone i osłonięte drzwi sypialni i wszedłszy pocichutku, zamknął je za sobą.