Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/129

Ta strona została przepisana.

trząsł wygalowany portyer hotelu tak silnie głową, że złote frendzelki na jego kapeluszu jeszcze długo po tem uspokoić się nie mogły i wybuchnął głośnym, pogardliwym śmiechem.
— Ha, ha, pan hrabia! Ten raczył się ulokować gdzieidziej. Obecnie przebywa w mocnym i przestronnym pałacu, który ma cokolwiek przyciasne pokoiki i nad potrzebę kratek w oknach.
— Co pan mówi? — zawołał pan Hordliczka przestraszony.
— Co mówię? że mają w klatce całe to piękne towarzystwo — pana hrabiego, jego sekretarza, owego pośrednika i wszystkich tych, tak ładnie się tytułujących ptaszków; że powstrzymali ich łotrowskie rzemiosło i że ich opatrzono żelaznemi drzwiami i zamkami, aby nie mogli nadal wyciągać uczciwym ludziom pieniędzy z kieszeni. Zdaje mi się według wszystkiego, że zostało im także trochę i pańskiego pierza w szponach...
Pan Hordliczka nie mógł, nie chciał jeszcze uwierzyć. Dopiero kiedy mu portyer do ostatniego rysu wszystkich opisał, kiedy mu pokazał w gazecie wiadomość o ich podstępnych kradzieżach i aresztowaniu, kiedy i reszta służby hotelowej potwierdziła słowa portyera, powiedział sam sobie, że stał się ofiarą prostych łotrów.
Zmiażdżony wyszedł z hotelu.
Tak więc zginęły na zawsze te sanie z Mazu-