Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/17

Ta strona została przepisana.

na nią cały obłok dymu, jakby chciał dmuchnięciem tem odrzucić tę, co mu przerywała miły spokój domowy.
— Czy nie czytał na drzwiach, o których godzinach udzielam audyencyi? — zerwał się na nią i spokojniejszym głosem dodał: — czegóż chce?
— Powiedział mi, ażebym oznajmiła inspektora Hordliczkę.
— Aa, pali się! — mruknął pan Jastrząb z gryzącą ironią, wstając powoli z fotelu. — Zobaczymy, czy pieniądze przychodzą tak prędko z powrotem, jak odchodzą. Zaprowadzić go do pierwszego pokoju...
Tu złożył kupę kartek, któremi się bawił, w przegródce staroświeckiej skrzyni, zamknął ją i sięgnął ręką po wiszący na wieszaku świąteczny surdut. Ale cofnął rękę, skrzywił pogardliwie usta i tylko ściągnął trochę sznurek szlafroka.
Kiedy wszedł do pokoju, zastał tam już anonsowanego gościa.
Był to pan dość stary, z którym się wszakże czas obszedł dosyć miłosiernie. Wyglądał prędzej na młodego aktora w roli starego gentlemana. Szczupła, wątła jego postać nie straciła na swojej równości, a głowa pięknie ukształtowana, hardo wznosiła się dotąd w biurokratycznej martwocie ze sztywnego z ostremi końcami kołnierza od koszuli. Śnieg, którym zima żywota posypała delikatny i mile skędzierzony jego włos, wyglądał raczej jak lekki puder na