Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/19

Ta strona została przepisana.

Takie oczy budzą we m nie zawsze głębokie współczucie.
Są to oczy tych, którzy zostali strąceni nagle przez los z wyżyn dostojności i dobrobytu w głębie nędzy i zapomnienia. Są to oczy tych, którzy spacerują najczęściej o zmroku w odległych ulicach, z pochyloną głową, mijając starych znajomych i ściskając kurczowo białe złożone rękawiczki, jakby przez to chcieli odwrócić uwagę przechodzących od reszty swej toalety.
W oczach takich odbija się żal za lepszą przeszłością, odmawianie sobie, nieufność ku samem u sobie, nieustanny strach przed obrazą i wyśmianiem. W płochych tych oczach zwierciedli się złe sumienie, jest to świadomość blednących brzegów surduta, żółciejących mankietów i tym podobnych występków, kryjących się w różnych zagięciach odzienia, o których reszta świata niema może nawet pojęcia, których nie przypuszcza nawet.
Teraz wszakże miały oczy pana Hordliczki tylko wyraz lękliwego, na pół beznadziejnego napięcia.
— Żałuję bardzo — mówił pan Jastrząb po chwili milczenia, pasąc przytem wzrok zupełnie zmiażdżonem swojem vis à vis — żałuję bardzo — powtórzył z wyrafinowaną okrutnością — że panu już wczoraj usłużyć nie mogłem.
Pan Hordliczka odetchnął głęboko, a wzrok jego błysnął radośnie.