Jastrząb i, jakby na potwierdzenie, przycisnął synka swego do piersi.
Pan Hordliczka wyjął z kieszeni świeżo napisany blankiet, na którym trzeszczał piasek, i podał go, milcząc, panu Jastrzębiowi.
Ten przejrzał pobieżnie obie strony kartki, kiwnął spokojnie głową i podszedł do ciężkiej szafki w kącie.
Po chwili leżał przed panem inspektorem długi rząd pieniędzy papierowych.
Oczy jego przeleciały po nich z jakiemś uszanowaniem, a w ręce jego znalazła się mała, wygnieciona portmonetka, która przy całej swej chudości nie zdawała się zdolną zmieścić tego papieru w spłaszczonych swoich wnętrznościach.
Dużo czasu użył pan Hordliczka, nim wepchnął niepraktycznie złożone banknoty do różnych jej przegródek.
Tej chwili użył pan Jastrząb, aby się krytycznie dotknąć kwestyi o synu w Konstantynopolu. Jego zdaniem, nie potrzebował pan Hordliczka przyozdabiać swojej zmyślonej historyi wierzchołkami pinij i smukłemi wieżyczkami minaretów.
— W Konstantynopolu austryacki Lloyd prowadzi zapewne biuro w języku tureckim? — zapytał.
— O nie, we włoskim — odpowiedział pan Hordliczka z roztargnieniem, zamykając pugilares. — O, Konstantynopol, to piękne miasto! Gra światła
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/21
Ta strona została przepisana.