zwierzchnika, który przyjeżdżał co czas jakiś dla odebrania należnego hołdu. Podczas reszty czasu wogóle podlegał stary zamek nieograniczonej jego władzy.
Rodzina jego używała przez ten czas wszystkich pomieszczeń i powabów starożytnego zamku do woli. Na długim stole sali rycerskiej suszyły się zioła; słoje z gotowanemi owocami przeglądały z za krat gotyckich okien; goście pana Hordliczki wstępowali po schodach toczonych do wysokich komnatek i kładli się w dziwnie rzeźbione łóżka pod baldachimem z wytartego adamaszku; pani Hordliczkowa czytała sentymentalne romanse na wietrznym, wysokim balkonie, córki jej woziły się w starem zbutwiałem czółnie po zielonej powłoce stawu do chińskiej altany, a marzący syn siadał w kąciku starej kaplicy, otoczony jak pająk tęczowemi nićmi swojej fantazyi. Zrośli już całem sercem z tem kamiennem gniazdem, a stary Hordliczka był zawsze pewien, że złoży swoje kości obok kości poprzedników swoich pod cyprysami w odległem miejscu parku, w uczciwem oddaleniu od mauzoleum, w którem spali wiecznym snem właściciele zamku.
Ale los postanowił inaczej.
Pewnego roku przyjechał stary hrabia niezwykle późno, gdy liście drzew w opustoszałym parku zaczynały się barwić chorobliwym rumieńcem jesieni — przyjechał w czarnym uwieńczonym wozie, w towarzystwie czarno ubranych panów i łzawiących dam, przynoszących z sobą dziwnie zwodniczy kontrast czarnych pogrzebowych ubiorów i śnieżnej białości
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/26
Ta strona została przepisana.