chą cześć miasta, na trzecie piętro dziwnej trzypiętrowej budowli. Tu zamieszkali ładny salonik i dwa ciemne pokoje, właściwie tylko te ostatnie, bo do saloniku nie pozwalała pani Hordliczkowa nikomu wchodzić bez ścierki lub miotełki w ręce. Żaden hałas, żadne ciekawe spojrzenie nie przerywało tu uroczystej ciszy ich zakątka.
Widok ukazywał po jednej stronie romantyczną okolicę z długiemi, różnie krzyżującemi się grzbietami strzech, z lasem smukłych kominów, pełną przepaści i wgłębień, któremi biegły podczas dżdżystej pogody wartkie prądy w niedoścignioną przepaść, po drugiej zaś stronie mieszaninę kamiennych, czarnych gotyckich obłąków i filarów, między któremi skamieniały wśród ruchu podobizny rozmaitych potworów — bok prastarego, w ciżbie sąsiednich strzech zupełnie prawie zacieśnionego tumu.
W jednym z obu pokoi znajdujemy rodzinę pana Hordliczki przed przybyciem głowy domu.
Jak zwykle, mówią o kochanym nieobecnym.
Panna Irena opuściła rybackie czółno, w którem jakiś bohater Bulwera wyznawał miłość swojej bogini i mówiła ziewając:
— Z ojcem jest bieda! Napewno siedzi gdzie w kawiarni, myśląc niech się kłopoczą sami. Będę miała jutro ładne imieniny!
— Ty myślisz tylko o sobie — odrzekła matka. — Najgorsze to, że będziemy mieli wizyty. Byłoby straszne, gdybyśmy nie mieli nawet na nędzny tort.
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/29
Ta strona została przepisana.