Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/31

Ta strona została przepisana.

niczone. Choć nie spał cały dzień, jak się o nim matka wyraziła, znajdował się jednak w pewnym stanie, który był bardzo blizkim krewnym snu; siadał sobie na uboczu, podpierając dłońmi delikatną i białą twarz, bez wyrazu wewnętrznych wrażeń, słabo tylko oświetloną jakiemś światłem wewnętrznem. Powieki najczęściej zamykał, a kiedy z pod nich wyjrzało wielkie czarne oko, nie patrzyło w świat, ale w jakąś tajemniczą czarowną przędzę, którą przędła jego chłopięca wyobraźnia około niego, a w której tylko słabo odbijały się rysy rzeczywistości.
W tej chwili stał przy oknie, spoglądając na las czarnych gotyckich filarów na boku starego tumu. Lecz cóż tam widział? Oto wszystkie te dziwne postacie kamienne nabywały życia, wspinały się w górę po kamiennych ozdobach i czołgały się po wietrznych obłąkach; smok z boku rozchylił swoje pośnieżone skrzydła i wznosił się swobodnie w górę, czarnoksiężnik obracał kartki kamiennej książki, dyabeł oparł ręce o gzyms i wysilał się uwolnić szyję zpod nogi anioła, grzesznica, wyrywająca sobie włosy, zmieniała się w miłe dziewczę, które do marzyciela w oknie z miłym uśmiechem wyciągało ramiona.
Oprócz wymienionych, znajdowały się w pokoju jeszcze dwie osoby. Były one od reszty oddzielone wysokim parawanem, oblepionym różnemi obrazkami. Na łóżku za parawanem leżała staruszka. Była to matka pani Hordliczkowej. Pod głową miała kupę poduszek, tak, że jej wierzchnia część ciała była napoły wyprostowana. Dziwnie się różniła od śnieżnej