Nareszcie wszyscy udali się na spoczynek. Pan Hordliczka czytał jeszcze w łóżku podróż do Galicyi Zapa i mówił czasem do małżonki, która go dziś cierpliwie słuchała, że „zrazy” są wybornem jedzeniem, że się bardzo przyjemnie jeździ w leciutkich sankach po zaśnieżonym lesie, gdy blady miesiąc przebija się z za obłoczków, a Mazur trzaska z bicza i t. p. Jaro zaś nakrył sobie lekką pręgowaną kołdrą głowę i patrząc w nią, przedstawiał sobie, że leży pod falującą powierzchnią jeziora, a zielone pręgi kołdry są długiemi powiewnemi zawojami igrających rusałek.
W drugim pokoju pozostały same dziewczęta z chorą staruszką. Nie będę odsłaniał tajemnic dziewiczej sypialni opisywaniem powabów, które się stopniowo wydobywały z więżących je szpilek i spinek.
Zauważę tylko, że naostatku panna Irena w kostyumie, którego opisu nie podam, choć był czarujący, długo oglądała w lustrze jedną z najpiękniejszych twarzy dziewczęcych, a potem, obróciwszy się nagle na wysokim obcasiku różowego pantofelka, wybuchnęła głośnym śmiechem.
Gdy na nią Jula spojrzała pytająco, odpowiedziała, śmiejąc się ciągle:
— Wspomniałam sobie sapowskiego nauczyciela. Pamiętasz, jak się nam przyglądał zakochanemi oczyma z chóru oratoryum? Przypominasz sobie, jak raz zostawił w chińskiej altance wierszowane wyznanie miłości?
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/34
Ta strona została przepisana.