raz wychylone daleko na ulicę z wyciągniętemi długiemi karkami śledziły jego postać, i pędzone wrodzoną złośliwością, miewały podrapane twarze o pogardliwym i szydzącym wyrazie.
Pan Jastrząb, porównywając te upiory z miłemi posągami Świętych, które się przyglądały jego porannej pobożności, doszedł do przekonania, że sztuka z biegiem czasu daleko posunęła się naprzód.
Humor jego popsuł się jeszcze bardziej, gdy nie znalazł pana Hordliczki na pierwszem piętrze, a spokój jego padał głębiej z każdym stopniem do zawrotnej wysokości, gdzie nareszcie imię swego klijenta na drzwiach odczytał.
Ale spokój jego powrócił znów, kiedy go pan Hordliczka wprowadził do pysznego saloniku.
Usiadł bez ceremonii na miękkiej kanapie i oddawszy gospodarzowi domu stary weksel, rozglądał się milcząc po pokoju.
Panu Hordliczce przy całem uszanowaniu dla gościa wizyta jego nie była miłą.
Starał się go bawić przepowiednią pogody przyszłych dni, przeglądem ostatnich samobójstw i podobnemi zajmującemi rzeczami, ale pan Jastrząb kiwał tylko z roztargnieniem głową i poświęcał całą uwagę miłym, otaczającym go przedmiotom. Przyciskając zamknięte usta do gałki swej laski, przyglądał się szafkom i stoliczkom tak uważnie, jakby tem spojrzeniem chciał wniknąć w ich tajemne wnętrza.
Pan Hordliczka chciał właśnie zboczyć na pole
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/55
Ta strona została przepisana.