Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— Szkoda naprawdę — zaczął — że ten starożytny tum jest w tak blizkiem sąsiedztwie z nowemi budowlami. Wrażenie starożytności ginie w ten sposób zupełnie. A obejrzeć go warto. Ot, co za dziwny gust jest w tych upiorach pod jego dachem. Tamten przedstawia zapewne jakiego adwokata piekielnego.
— To czarnoksiężnik — pouczył go Jaro, który tymczasem wszedł do pokoju i nie mógł milczeć, gdy mówiono o jego poufałych znajomych z przeciwka.
— Hm, hm, rzeczywiście zajmujące — ciągnął pan Jastrząb. — A tamta, to zapewne czarcia narzeczona?
— Czarownica — zauważył lakonicznie Jaro.
— A ten chłop z workiem na sercu, z twarzą jak hyena?
— To lichwiarz — dopełnił Jaro.
Pan Hordliczka drgnął, jakby weń piorun uderzył i, zarumieniwszy się jak ogień, spojrzał ukradkiem w stronę pana Jastrzębia. Ale ten przyciskał tylko wargi do gałki swej laski i patrząc chwilę na kamiennego lichwiarza, ciągnął dalej:
— Hm, hm, zajmujące naprawdę. A dalszych figur ztąd nawet nie widać.
Przy tych słowach postąpił jakby od niechcenia ku drzwiom sąsiedniego pokoju i spojrzał na pana Hordliczkę tak znacząco, że ten musiał zrozumieć, o co idzie, i cicho westchnąwszy, otworzył.