W drugim pokoju przyjęła pani Hordliczkowa gościa, którego jej mąż przedstawił, nieznacznem skinieniem głowy i przymknęła przytem oczy tak, jakby plebejuszowskiej jego postaci z trudem gdzieś u swych stóp szukała; na szczęście, nie wzniósł się wzrok pana Jastrzębia ku jej twarzy, ale poprzestał na powierzchownem obejrzeniu jej ubrania i zatrzymał się tylko trochę dłużej na złotym zaręczynowym pierścieniu.
Również uszło jego uwagi niecierpliwe spojrzenie, z jakiem Irena, zamglone marzące oczy od swego Bulwera na natarczywca podniosła; olśnił go powab, jakiego dodawał jej panieńskiej piersi złoty damski zegarek.
Zato przejrzał znów bardzo uważnie wszystko w pokoju.
Było w nim wszystko godne uwagi.
Były to meble zdrowe i piękne, które spędziły prawdopodobnie pierwszą swą młodość w wygodzie przestronnych komnat. Były to meble z lepszych czasów, któremi wpadająca w biedę rodzina zastawiała skromną przestrzeń ciasnego mieszkania, nie chcąc się rozłączyć na zawsze z miłemi, niememi świadkami szczęścia Supowskiego.
Z trudem udało się Jarosławowi przypomnieć cel jego odwiedzin tego pokoju. Kilka razy musiał mu powtórzyć znaczenie tańczących kościotrupów, dzikiego łowca, nielitościwej matki, nim pan Jastrząb podszedł do okna, aby się przyjrzeć kamiennym postaciom.
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/58
Ta strona została przepisana.