Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/61

Ta strona została przepisana.

dowała, że cała ta brutalna istota odpowiada łapom słoniowym. Ktoby był uwierzył jej opisowi, brzydkiej twarzy, czerwonego jastrzębiego nosa i zuchwałego oka, byłby sobie utworzył o panu Jastrzębiu pojęcie niezupełnie pochlebne.
Ten ostatni nie miał nawet w myśli, że wywarł tam na górze tak nieprzyjemne wrażenie. Zupełnie uspokojony rezultatem odwiedzin, kroczył wesoło około starej świątyni. Mimowoli obejrzał się jeszcze na kamienne potwory, które wyciągały za nim karki z szyderczym uśmiechem; południowe słońce, które rozpędziło cienie wśród lasu filarów kamiennych, oświetlało ich twarze i topiło resztki ich poszarpanych śnieżnych płaszczów. Jeszcze jedno spojrzenie na kamiennego lichwiarza, pogardliwe wejrzenie na jego worek, i nasz świąteczny przechodzień obrócił się plecami do majestatycznego gotyku, który go nie mógł zająć swem pochmurnem, a wzniosłem pięknem.
Schodził zwolna starożytnemi schodami do niższych dzielnic miasta. Przed nim leżała w jasnem słonecznem świetle rozkoszna panorama niezliczonych strzech, przetykanych mnóstwem różnej formy wież i kopuł. Pan Jastrząb rozkoszował się chwilami tym pięknym widokiem, chwilami zaś zamyślał się. Myśli te nie posuną, co prawda, powolnego biegu mej opowieści, ale rzucą cienie na przyszłe wypadki i dlatego wyrwę tu z nich kilka kartek.
Cichy przechodzień myślał sobie, że weksel Hordliczki jest dobry, ale nie zaszkodziłoby wobec możliwych a nieprzewidzianych komplikacyj mieć podpis