Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/62

Ta strona została przepisana.

i p. Hordliczkowej; myślał, że świat boży jest piękny i wszystko na nim pięknie urządzone, że spóźnił się na obiad i że go bezwątpienia Rozyna powita jaką przypaloną mumią gęsi, że miły uśmiech pięknej kucharki dodaje smaku; że on, pan Jastrząb, dosyć się już nakłopotał i że już czas, aby także czego użył, że jest dotąd mężczyzną w sile wieku i że dziś gra w nim krew jak w młodzieńcu, gdy to słoneczko pięknie świeci, a te jaskółki tak wesoło latają...
Podobnie myśląc, doszedł do końca starożytnych schodów. Na ostatnim stopniu siedziała zziębła, oberwana, biedna kobieta, z dzieckiem na kolanach, istna Mater dolorosa. Z pod szarych strzępów, któremi otulone były jej bezbarwne, potargane włosy, spoglądała na przechodzącego milcząc, z okiem boleśnie tęsknem, które mówiło więcej, niż głośny lament.
A przed nią — o sarkazmie życia! — stał koszyk pięknych kwiatów, pierwszych wiosennych myśli odmłodzonej ziemi. Tak miłych, tak delikatnych i powiewnych kształtów i świeżych, jasnych barw, jak bywają myśli dziecięcia.
Pan Jastrząb stanął przed tą grupą. Zdawało mu się, że mógłby sobie kupić bukiecik tych wiosennych myśli i zatknąć na piersi, jako symbol swojego młodzieńczego nastroju.
Również podobało mu się nieme, pokorne wyczekiwanie kwiaciarki, nie utrudzające przechodniów ani natarczywem podsuwaniem, ani nieprzyjemnem zapraszaniem.