Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/64

Ta strona została przepisana.

Wrócił z tryumfalnem spojrzeniem i kupił bukiecik. Mater dolorosa podała mu go i dotknęła przytem ręką ust swoich i dziecka.
Pan Jastrząb wąchał łagodne dary wiosny, zatknął je sobie na piersi i kroczył żwawym, młodzieńczym krokiem do domu.



Pan Hordliczka odwiedził główną kancelaryę, gdzie dotąd straszyła przegródka z nieczytelnem niemal już pismem: „restauracya zamku Supowskiego”. Wysłuchał plotki z majątku w elegijnym nastroju, z jakim rozmawiamy o drogich zmarłych, z gorzkim uśmiechem przyjął wiadomość, że się niedawno znów jedna wieża zamku Supowskiego zawaliła, pokiwał ze starym rewizorem głową nad pięknem obecnem gospodarstwem i odebrał po drodze część miesięczną swojej emerytury.
W powrotnej drodze przemyśliwał o tem, jak poprosić pana Jastrzębia, aby mu weksel jeszcze po raz ostatni na miesiąc przedłużył. Procent miał już przygotowany w małej paczuszce, która lekko pachniała różaną wodą.
Idąc obok znajomej kawiarni, przypomniał sobie, że wartoby było ponać swą sprawę polską i w tym celu wszedł do wewnątrz. Znalazł tam swoich protektorów w towarzystwie kilku przyjaciół, w różowym humorze.