Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/66

Ta strona została przepisana.

towarzystwu, zapoznał go również z nazwiskami i tytułami każdego z towarzyszów.
Pan Hordliczka poznał, że się znajduje w kółku rzeczywiście wybranem.
Musiał przysiąść i zanurzyć się w morzu ponczu, w którym polski sekretarz topił swoich przyjaciół. Elegant wyszeptał mu do ucha, że nigdy jeszcze nie widział swego partnera szachowego w takim humorze i że dziś trzeba kuć żelazo póki gorące.
A sekretarz był rzeczywiście w znakomitym humorze. Zaczął dytyrambem do ponczu i żałował, że to szampańskie północy znalazło w Niemcu swojego Anakreonta; ale kto chce poznać czarodziejską siłę tego znakomitego napoju, pić go musi w miłem towarzystwie polskich panów i dam, w ciepłej starożytnej izbie, gdy na dworze huczy zawieja śnieżna i gdy białe gałęzie jodeł tłuką w okna i wilki w dali wyją.
W ten sposób znalazł się wobec opowiadania myśliwskich przygód, bajecznych awantur z wilkami i niedźwiedziami, często tak śmiało kombinowanych, że w róg zagnał całą dotychczasową łacinę myśliwską.
Wkrótce całe towarzystwo przejęło się jego wesołością. Wśród gwaru i śmiechu płynęła godzina za godziną.
Nagle zabrzmiało w tej wesołej wrzawie magiczne słowo: „Karty!” Zapadło, co prawda, na chwilę, lecz wypłynęło znów na powierzchnię. Nabywało zwodniczej siły, aż się go nareszcie ujął sam czcigodny kasztelan.