Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/67

Ta strona została przepisana.

— Prawda, panowie bracia! Wesoły wieczór bez kart, to tak, jak miłość bez całusa! — zawołał, wstając.
Niektórzy wymawiali się tem lub owem, dwaj z nich nie umieli grać w karty oprócz w „czarnego Piotra;” ale chodzi przecież tylko o zabawę i można wybrać grę tak prostą, że poznają cały jej kodeks po dwóch, trzech partyach.
Wybrano rzoczywiście grę bardzo prostą. Bierze się trzy karty w rękę, kładzie się atuta, rozdający może go sobie zamienić — i gra każdy sam z sobą.
Pan Hordliczka grywał w tę grę tak prostą bardzo często podczas długich wieczorów ze swoją rodziną w Supowie. Znał oprócz tego jeszcze inną grę, nazwaną „mariage,” która jest bardzo zabawna; grywał ją przy końcu hrabiowskich odwiedzin w Supowie z komicznym szlachcicem, pokryjomu przed hrabią. To była cała suma jego wiadomości w tym zakresie.
Towarzystwo wybrało się za sekretarzem do osobnego pokoju kawiarni, który był od niej oddzielony ciężką, niebieską zasłoną.
Kelner zapalił lampę, zamknął okiennicę, spuścił zasłonę i zakrył także oba zwierciadła, wiszące naprzeciw siebie i przeglądające się w sobie nawzajem.
Pan Hordliczka namyślał się chwilę, czy ma wziąć udział w niewinnej tej zabawie. Potem przysiadł do stołu. Przypomniał sobie, że w Supowie