Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/73

Ta strona została przepisana.

Ale jego duch tkał pasmo wyrzutów dalej.
Słyszał słodki, odmierzony oddech drogich tych osób, powierzonych jego opiece, które w tej chwili bez troski drzemały, nie domyślając się trosk dnia następnego.
Słyszał znane tykotanie starego, ulubionego zegara. Jak miło tykotał tam w Supowie, kiedy bez kłopotów podczas zimowych wieczorów z Walter-Scotem w ręku huczenia wichru koło zamku słuchał.
Potem usłyszał w sąsiednim pokoju stłumiony, słaby głos chorej staruszki za parawanem, szepcący przez sen słowa bez związku:
— Otwórz panu hrabiemu! Gdzie mój Joujou? Więcej rodzynek... piękna papuga...
Nagle doleciała do jego ucha jakaś cichutka, słodka melodya. Odezwała się ona raczej w jego duszy. Nie pochodziła z zewnątrz, dźwięczała w jego wnętrzu, w najtajniejszej głębi jego istoty. A była tak łagodna, tak znajoma, tak słodko uspakajająca, że stary mąż zapomniał o swej męce i że przyśpiewywał ją sobie, jak kołysankę, tylko wewnątrz, ustami duszy. Nie mógł sobie przypomnieć, gdzie słyszał tę melodyę. Długo myślał, zabiegał wstecz daleko w czasy minione i nareszcie rozjaśniło się w jego pamięci. Widział izbę jasno oświetloną, pośrodku stała mała jodła, której zielone gałęzie pochylały się pod ciężarem pozłacanych jabłek i orzechów w świetle niezliczonych drobniutkich świeczek, widział ojca i matkę, widział wystrojone duże