siostry, o, tak duże wobec niego, który tu stał jako mały smukły chłopczyna z kędzierzawą głową i przyciskał mocno do piersi pozłacaną tajemniczą szkatułkę, otrzymaną na gwiazdkę. Napróżno odgadywał, co się w niej mieści, napróżno starał się razem z małą siostrą otworzyć pomalowane wieko; nareszcie pomogła mu babcia, pociągnęła za sznurek, a chłopczyk usłyszał tę cichą, słodką melodyę, która teraz, po tylu latach, w takiej chwili znów zabrzmiała w smutnej jego duszy. Oczy pana Hordiiczki zarosiły się łzami.
Przy lubych, słodko zamierających kadencyach tej dawno, dawno przebrzmiałej, gwiazdkowej melodyi, tej dawno oniemiałej samogrającej szkatułki, zasnął pan Hordliczka.
Kiedy się przebudził, stała przy jego łóżku pani Hordliczkowa, majestatycznie wyprostowana, w śnieżnym negliżu, z surowem wybladłem obliczem, jak anioł sądu, żądając przedewszystsiem pieniędzy na kawę.
Pan Hordliczka przymknął oczy przed tem strasznem zjawiskiem, ale ona przywoływała go do nieubłaganej rzeczywistości.
Zająknął się, że spóźnił się zajść po emeryturę, zatrzymywany późno w noc w pewnem przyjacielskiem kółku.
Wysłuchał potem ze skruchą masy wyrzutów, które spłynęły na jego głowę, i poprawiwszy sobie jako tako ubranie, oddalił się z zapewnieniem, że najdalej za godzinę wróci z pieniędzmi.
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/74
Ta strona została przepisana.