Szedł za jedyną gwiazdą zbawienia, która błyszczała na ciemnym jego horyzoncie, szedł prosto do pana Jastrzębia.
Ów nie był w tej chwili w różowym humorze. Nie ściągnął podczas wejścia swego dłużnika nawet sznurka od szlafroka, podszedł do niego z niedbałem skinieniem głowy i rzekł:
— Aa, pan przychodzi zapłacić swój weksel. Dobrze!
Pan Hordliczka, jąkając się, musiał wyznać, że niema nawet procentów.
Brwi pana Jastrzębia ściągnęły się bardzo poważnie, a oczy jego powiększone, spoczywały groźnie na jąkającym się dłużniku.
— To smutna rzecz — wycedził przez zęby, chodząc szybko po mieszkaniu. — Liczyłem na pańskie zapewnienie. Sprawił mi pan prawdziwy kłopot. Cóż więc zrobimy?
Podsunął jedno krzesło do swego fotelu, siadł w nim i milcząc, pokazał panu Hordliczce próżne krzesło obok siebie. Wyglądało to jak przygotowanie do spowiedzi.
Dłużnik siadł obok wierzyciela.
Ten zaś oparł się łokciami o bok wysłanego fotelu po stronie dłużnika, wsparł zakłopotaną głowę na dłoni i milczeniem swojem zdawał się mówić, że gotów jest słuchać. Drugą ręką przekładał czerwono lamowane końce szlafroku na nogach, jak spowiednik swoją stułę.
Pan Hordliczka zaczął się naprawdę trzęsącym
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/75
Ta strona została przepisana.