głosem spowiadać. Zrywał powoli cały ten nimbus, którym otaczał do niedawna jeszcze otaczał pan Jastrząb, wokoło swojej siwej głowy i odsłonił swoje rodzinne tajemnice o tyle, o ile było potrzeba dla dowiedzenia, że musi jeszcze bezwarunkowo pożyczyć większą sumę pieniędzy, zanim się jego stosunki poprawią.
Pan Jastrząb milczał jeszcze chwilę i myślał. Nareszcie podniósł głowę, obrócił twarz do pana Hordliczki i rzekł:
— Jeżeli mi pan dasz część swojej emerytury w zastaw, pomogę panu jeszcze jaką sumą.
Ale pan Hordliczka zląkł się poprostu tej niewinnej propozycyi. Wyrzekł cicho, ale stanowceo, że zdecydowałby się na krok podobny tylko pod wielkiem naciskiem nieszczęścia. Na samą myśl takiego dzielenia emerytury w głównej kancelaryi, rumienił się ze wstydu.
Pan Jastrząb starał się pozbawić go uprzedzeń, dowodząc, że w dzisiejszych czasach „czysta” emerytura jest czemś niezwykłem i że zastawianie emerytury nie jest gorsze od przyjmowania kapitału na hypotekę. Innego dłużnika byłby z pewnością przekonał, że niezastawiona emerytura jest tem, czem pole leżące ugorem, ale pan Hordliczka przekonać się nie dał.
Pan Jastrząb pogrążył się w rozmyślanie. Nagle machnął ręką i zawołał:
— Dobrze! Pożyczę panu jeszcze cokolwiek na pańskie słowo. Zróbmy sobie króciutki plan!
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/76
Ta strona została przepisana.