Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/88

Ta strona została przepisana.

kich tytułów, do których adresował koperty, lecz z ich szwajcarami, których majestatyczne i błyszczące postacie często przedtem podziwiał, ale którzy go teraz przekonali, że nie wszystko złoto, co się świeci. Poznał, że nigdzie nie ukrywa się tyle brutalności, jak poza złocistą liberyą portyera.
Za takie jednak kłopotliwe wyprawy bywał nagradzany godziną zabawy, którą przepędzał u swego protektora.
Zamykał on drzwi na dwa spusty i zapalał spirytus na blaszanym przyrządzie, który niedługo potem, otoczony błękitnawym płomykiem, szumiał wesołą melodyą; przy szklance nektaru chińskiego siadali naprzeciwko siebie, starzec i młodzik, pierwszy opowiadając żywo, drugi zaś przysłuchując się i goniąc marzącemi oczyma błękitnawe płomyki, które słabo skakały wokoło blaszanego przyrządu, gasnąc zwolna na jego brzegach.
Był straszny letni skwar.
Wszystko padało i więdło pod rozpalonym jego oddechem.
Biada temu, kto w takim czasie pogrąży się w przestrzeń zakurzonego światła, padającego przez wysokie dachy do dusznej kancelaryi, przykuty do stolika, nad którym spędza osiem godzin dziennie, przepisując suche formuły prawnicze. Cóż za dziw, że często przerywało się skrzypienie piór, i że lenistwo, jak ołowiany ciężar, kładło się na zgarbione postacie dependentów.