Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/91

Ta strona została przepisana.

rażąco pstrą chustką.
— Szczęśliwy, kto może obecnie pokazać miastu pięty!
— A jednak są tacy, co mogąc, siedzą w dusznej kancelaryi — odpowiada registrator z ironicznym odcieniem.
Pan Jastrząb rzucił oczyma w kierunku sanctissimum. Jako stary, poufały znajomy, wtajemniczony był w sekrety kancelaryi.
— A co pan nam przynosi? — zapytał pobłażliwie młody koncepista.
— Bagatelę. Trzy skargi wekslowe.
— Ba, pan Jastrząb ma dla nas zawsze coś pod ręką.
— Szkoda. Złe czasy nadeszły dla poczciwego kupca; krwawo zapracujesz każdy grosz, a gdy go dasz między ludzi, bez egzekucyi ci nie zwróci. Jeżeli tak pójdzie dalej, pozostawię dzieciom torbę żebraczą.
— Wypchaną banknotami — wtrącił jeden z pisarzy.
— Ja nie żartuję, panowie — zapewniał pan Jastrząb. — Patrzcie na te trzy kawałki papieru. Kosztowały mnie grubą sumę pieniędzy i nareszcie poświecę sobie niemi przy czytaniu bardzo długiego rachunku za prowadzenie sprawy. Dałem się znów pochwycić na lep jednemu z tych starych, poważnych, poczciwych panów. Teraz wiszą moje pieniądze w drogich strojach na jego córeczkach, a ja...