Pisarz Don Juan poprosił ją najsłodszym odcieniem swego chrapiącego głosu, aby się chwileczkę zatrzymała, gdyż w tej chwili bawi ktoś u szefa kancelaryi.
Julia Hordliczkówna usiadła na podanem jej krześle, jak pod pręgierzem. Czuła niemal te pochłaniające ją spojrzenia, skierowane ze wszystkich stron na jej postać. Zdawało jej się, że wszyscy wiedzą, albo przypuszczają, po co przyszła.
Zwróciła oczy na końce trzewików, by się nie spotykać z badawczemi oczami kancelaryjnego personelu.
Pisarz Don Juan starał się napróżno zwrócić na siebie jej uwagę. Daremnie używał wszystkich fortelów swej sztuki: wzdychał głęboko, czochrał rudawe włosy, poprawiał kołnierzyk i krawat wyzywającej piękności formy i kolorów.
Sam koncepista przy oknie był dziś jego rywalem. Zerkał często okiem ku pięknej dziewczynie i poświęcał jej daleko więcej uwagi, niż wypadało na przyszłego adwokata, dla którego powierzchowność stron ma być tylko tem, czem dla szachisty ozdoba rzeźbiarska figurek na szachownicy.
Studyował ukwiecenie jej kapelusza, jakby je chciał podzielić podług systemu Lineusza, i badał gustowne bladoróżowe ubranie dziewczęcia tak starannie, że nie uszedł przed jego wzrokiem ledwie widzialny odcień znoszenia, który widniał w jej odzieniu, jakby ten majowy ludzki kwiat owionął mroźny oddech życia.
Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/95
Ta strona została przepisana.