Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Dr. Zamotal przyjął ją z wyszukaną grzecznością.
Podniósł się ze swego fotelu, z za barykady fascykułów i kodeksów, z pochlebnem dla odwiedzającej szurganiem, odsunął daleko od siebie napisaną replikę i podał dziewczęciu krzesło z elegancyą, na jaką się tylko mógł zdobyć.
Nawet wyznanie Julii, że przychodzi w imieniu swego ojca, by poprosić pana adwokata o dwudniową tylko zwłokę, nie ostudziło jego grzeczności.
— Żałuję bardzo — odpowiedział grzecznym tonem — że pani nie mogę dać odpowiedzi innej nad tę, jaką dałem jej ojcu. Gdyby chodziło o mnie, cieszyłbym się, gdybym się pani mógł przysłużyć terminem jak najdłuższym. Ale gdzie chodzi o korzyść moich klientów, staję się automatem, który porusza się tylko jak sprężyna ich woli i nie ustąpi, choćby anioł z nieba stanął mu w drodze, jak sama pani widzi. Niech pani pomówi z panem Jastrzębiem.
— Ach, mój ojciec prosił go już kilkakrotnie, ale daremnie — wtrąciła Julia smutnym głosem i opuściła długie rzęsy, jakby wiosenną błyszczącą zwilżone rosą.
— Niech pani sama spróbuje pomówić z nim! Prośbie pani nie odmówi chyba — mówił dr. Zamotal, spoglądając to na dziewczę, to na gipsową Wenus, która, stojąc wśród cieplarnianych roślin w kącie sali, ukazywała się w całej nagości swych plastycznych kształtów.
Ów kącik był dla doktora Zamotala jakby zieloną