Patrzcie na tej góry szczyty!
Stroma, straszna ze wszech stron,
Tam człowiek na krzyż przybity:
To On!
Z pod ciernistej korony krew z czoła Mu tryska,
Ciżba widzi w Nim lichy cel urągowiska.
Błaga o kroplę wody przykowan do drzewa,
A z rozdartej swej piersi zdroje krwi wylewa,
Zdroje łaski dla ludzi — i w skonania chwili
Modli się za oprawców, co Go umęczyli.
Kiedy patrzą nań ciekawi,
Gdy się znęca zgraja sług,
Okiem światu błogosławi,
To On... to Bóg!
To miłość Boża, to Duch wcielony!...
O gdzież te słowa? o gdzież te tony?
Gdzie jest piosenka, co w rym posplata
Tę wielką miłość Boga do świata?...
Kocham Cię, Boże, całą istotą!
Tłumne uczucia piersi mi gniotą,
Tysiące hymnów szumi w mej głowie,
Lecz niewyśpiewum, lecz niewysłowię!
Najwyższa pieśnia, gdy w proch się korzę,
Jęcząc ze łzami: „Kocham Cię, Boże!“
Ukląkł Franciszek w niebieskim zachwycie.
Oczy wytężył ku niebios oddali.
Zda się, że z piersi uleciało życie,
Ono się tylko w głębi serca pali.
Twarz mu się mieni gorącem, to zimnem,
Snadź kipi w myślach to radość, to trwoga,
Pierś uroczystym kołysze się hymnem,
Którego żaden nie słyszy prócz Boga.