Zawołał: „Bądźcie dobrej otuchy!
Grom w ręku Pana gaszą łzy skruchy;
Pokora grzesznych, jest ich puklerzem.
Ja sam się za was spotkam ze zwierzem
Co będzie dalej — nie umiem dociec.
Lecz Bóg jest wszystkich i Pan i Ojciec,
W Nim złóżcie ufność — ON was pocieszy!“
l błogosławiąc struchlałej rzeszy,
Mimo jej przestróg, próśb, rad i zgrozy,
Święty sam poszedł w dzikie wąwozy.
Ody się już słońce skryło za góry,
A głąb ich zaległ cień ich ponury.
Straszna to była noc dla mieszkańców!
Każdy przy świetle lamp czy kagańców,
Trwał na modlitwie, w domu zamknięty.
Lecz nikt nie wiedział, co pocznie Święty,
Nikt nie śmiał myśleć, co się z nim stanie?
O! i Ty tylko, Wszechmocny Panie!
Ty wiesz, przez jaki cud Twego ducha,
Gdy człowiek Ciebie, świat jego słuchaj;
l jak Twój wierny sługa z Assyżu,
W ubóstwie tylko, w pracy i krzyżu,
Sam naśladując Cię — ze zdumieniem
Posiadł snać Twoję moc nad stworzeniem,
I wznosił w sobie ów sojusz święty,
Co łączył w raju ludzi z zwierzę ty:
Gdy zwierz w człowieka twarzy ojcowskiej
Czcił i miłował obraz Twój Boski,
I pod opiekę jego się cisnął! —
Noc przeminęła — i dzień zabłysnął;
Święty nie wraca. — We łzach i trwodze
Strona:Święty Franciszek Seraficki w pieśni.djvu/177
Ta strona została przepisana.