Święty Franciszek kazał raz w polu,
Lud stał skupiony w wielkim półkolu,
Lud, co go wszędzie z czcią i pokorą,
Witał i słuchał; — lecz było sporo
Pomiędzy ludem i takich, którzy,
Jak Faryzejscy niegdyś doktorzy,
Hardzi z nauki pyszni z rozumu,
Wyszli też z miasta, za śladem tłumu,
Aby usłyszeć — nie słowo Boże,
Lecz coś w tem słowie, przez coby może
Zawiść ich mogła nabyć oręża,
Przeciwko chwale świętego męża.
Święty się wcale nie troszczył o to,
Co czuł i wierzył, mówił z prostotą,
Lecz sam posłuszny natchnieniom duchu,
Jakby przenikał, kto i jak słucha.
Nie myśląc nad tem, treść słów swych nieraz
Stosował właśnie k'temu. —
Lecz teraz,
Co bądź miał mówić z razu: jaskółki,
Jak przed odlotem zebrane w półki —
Czy to za ludźmi? czy na pogodę?
Czy to zwabione przez bliską wodę?