Strona:Świat R. I Nr 11 page 20 1.png

Ta strona została przepisana.
Lutek ma dzień szczęśliwy...

Tego dnia Lutkowi dobrze się zaczęło od samego rana. Od samiusieńkiego. Przespał się u ciotki. Ani się tego był spodziewał. Zaszedł tam zupełnie tak sobie, o niczem nie myślący. Po drodze mu było. Kiedy mijał bramę, tyle mu znajomą, nogi skręciły na prawo, z ulicy przez furtkę. No, i już. Wszedł potem do stancyi, bo niczego się nie bał i było mu wszystko jedno.
Wiedział, że go ciotka wypędzi.
Wiedział też, że ciśnie on na to ciotce słowo, od którego jej wątroba się troszeczkę poruszy. No, i już.
Wszedł..
A tu ciotka do niego słodziutkim głosem:
— A co, Lutuś, przenocować przyszedłeś?
Odrazu zmiarkował, że i kolacyę ma ci gotową, — jakby znalazł dziesiątkę pomiędzy kamieniami ulicy.
Powiedział też odrazu:
— Głodnym, ciociu, jak ten pies.
Ciotka pokiwała głową.
— Siadajże — powiada.
Lutek rozgląda się po izbie.
— Uhu — powiada — tu ci mróz.
Mrozu nie ma. Rura blaszana mocno grzeje akurat. Ale z każdego kąta, aż piszczy bieda.
Ciotka żałośliwie mówi mu:
— Zniszczeliśmy do cna. Bez te strejki. Zastawiało się i zastawiało, a kiedy już, zdawało się, koniec biedy wyjrzał, wzięli mi starego na Pawiak.
Westchnęła.
— To najgorsza.
Lutek nie bardzo prędkie ma serce do żalu. Jemu jeszcze gorzej niż na Pawiaku. Ale że on nic sobie z tego nie robi.
Lecz smutną minę uczynił.
— Jużci — przytakuje.
A myśli sobie:
— Dostanę co włożyć do gęby, czy nie...
Bo mu po tem opowiadaniu ciotki kolacya stała się mniej pewna.
Ale przyszła oto Andzia.
— Z roboty? — pyta ją.
— Jużci. A ty co?
— A nic.
— Co robisz?
— Gazety sprzedaję.
— Dobrze ci to?
— Pi! jakbyś wiedziała! tylko mi się strasznie jeść chce.
I tak oto i kolacyę dostał, — razem ją zjedli. I przy stole — niby wielki