Strona:Świat R. I Nr 11 page 21 1.png

Ta strona została przepisana.

To mu nie przeszkadza pracować.
Lutek sprytny jest. Umie sprzedawać. Zna ci ulicę, jak jaki majster. Spojrzy na przechodzącą osobę i już wie, czy przechodząca osoba może kupić kuryera, czy nie. Tak, po ubraniu, po twarzy poznaje; zresztą sam nie wie po czem, ale poznaje. I dobrze mu z tem.
Inne chłopaki mu zazdroszczą.
Powiadają:
— On sprzedaje na upatrzonego.
Starają się sami upatrzyć. Ale puszczą kogoś, a Lutek do niego przystaje, jak raz, i sprzedał mu kuryerka.
Wtedy patrzy na chłopaków przymrużonemi oczami i mówi:
— Trza mieć nos, frajery...
Sprzedaje też po swojemu. Przysuwa się do przechodzącej osoby i idzie z nią kilkanaście kroków.
— Mam świeżego kuryera — mówi jakby nieznacznie — czy dać?
A ręce trzyma w kieszeni.
I nie naprzyksza się. Wie, że to się na nic nie przyda. Nie żebrze. To także na nic. Idzie tylko sobie tyle czasu, ile potrzeba aby przechodząca osoba się namyśliła. Potem odstępuje.
W ten sposób umie sprzedać kuryera pod samym nosem burego.
Cwaniak jest Lutek. Należy on do tych istot, które mogą raz jeden wpaść tylko. Co prawda ten raz jeden wpadł zdrowo. Potłukli go kolbami, tak, że przez dwa tygodnie chodził niby pokraka. Chłopaki, spotkawszy go, przez pół połamanego patrzyli nań pytająco, ale że minę miał zawsze jurną, więc się z niego naśmiewali.
— Co ci to?! — wołali mu.
Myślał też przez te dwa tygodnie, że już zdechnie z głodu i zimna. Ale wytrzymał i to. I jeszcze nauczył się rozumu.
O, i dziś. Niema dziesiątej, a Lutek ranne gazety sprzedał. Zarobił prawie dwudziestaka.
I wolny jest — aż do pokazania się gazet wieczornych.
Więc naprzód obiad: pół funta chleba i ćwierć funta wędzonki.
Potem — inna praca. W guziki.
Lutek ma partyę stałą. Od miesiąca już to samo kółko chłopaków zbiera się w bocznej uliczce, gdzie ruchu nie wiele i — jazda.