Strona:Świat R. I Nr 11 page 22 1.png

Ta strona została przepisana.

Oblicza Lutek swoją kasę pod wieczór. Ma dwa złote groszy dziesięć. Złotówkę miał, czworaka wygrał, reszta to zarobek.
Chuchnął w garść miedziaków radośnie i do rzeźnika wali.
— Dwa serdeljanse po trojaku i półćwierci kiszki!
Dziś sobie nie ma co żałować.
Potem, dogryzając chleba, idzie pod okopy, na nocleg. Pod jednym parkanem, przy składzie węgla, jest ci hotel jak się patrzy.
Oho, Józiek i Maciek już są.
— Jezdeś? — pytają Lutka.
— Jezdem — odpowiada.
Skrzywieni są i do parkanu przyciśnięci.
— Cóż wy takie fryberskie miny macie? — pyta Lutek.
Opowiadają mu przygody dnia. Bury złapał ich, odebrał kurjery i podarł. Józiek mu się na sucho wyśliznął. Ale Maciek oberwał po uchu. A obaj wpakowali w kurjery, co mieli. Po parę groszy im nawet niezostało.
Ale oto ktoś idzie ku nim.
— Walek nie Walek?!
Walek jeno ma ci takie nowe palito, jakby prosto ze sklepu.
— Jaśnie pan kupi, bardzo ciekawy — proponuje mu ze śmiechem Lutek.
Walek naprawdę do niepoznania się zmienił. I buty ma nowe. I chustkę niebieską na szyi. I jeszcze umyty cały.
— Ho! ho! wielki pan — mówi Lutek.
Walek do nich;
— No, chłopcy, mam dla was robotę.
Zaczyna im coś perswadować.
— Co? na grandę? — woła Lutek.
Walek ręczy, że to na pewniaka.
Lutek nie ma ochoty złodziejskiego rzemiosła rozpocząć. I potrzeby nie ma.Pełno miedziaków w kieszeni. Czego chcieć więcej.
Józiek i Maciek wstali. Przysłuchują się Walkowi. Oni nie mają ani grosza. Bury im odebrał kurjery i podarł.
A Walek marszczy się, przekonywa, uderza pięścią w deskę piersiową, aż dzwoni:
— Na pewniaka, jak rany boskie kocham.

W. Kosiakiewicz.