Strona:Świat R. I Nr 17 page 12 2.png

Ta strona została przepisana.

dlatego, że im jeszcze zamało „życia“. I nie ulega wątpliwości, że naturaliści ś. p. — n. p. początkujący Hauptman — nie byli tak „prawdziwi“ — jak autorowie rozmaitych krwawych lub wesołych „walk byków“.
A propos naturalistów: czytałem gdzieś niedawno feljeton, którego autor twierdził, że komedya „z natury rzeczy“ musi być nieprawdopodobną (zapewne dlatego, że „życie jest smutne“) i że z tego właśnie powodu naturaliści nie pisali nigdy komedyj. Może być, że naturaliści cenili się zanadto, aby pracować dla „wesołego teatru“ — ale z tego bynajmniej nie wynika, że ich dzieła były czystem życiem i że w komedyi musi być mniej „rzeczywistości“, niż w dramacie. Mózg autora feljetonu — a może i naturalistów przepełniony był widocznie tym samym, jednostronnym szacunkiem dla koloru czarnego, co mózg owej nieszczerej publiczności (której „serce przepada za wesołym teatrem“).
Gdyby kwitnął jeszcze naturalizm, miałby dziś może publiczność, która (nienawidząc go w duszy) kłaniałaby mu się poważnie, jak niegdyś potłuczonym greckim posągom. Bo to publiczność chcąca (rzekomo) „prawdy życiowej“ i utrzymująca (mniej lub więcej szczerze), że „życie jest smutne“ Ale wręcz przeciwną, choć niemniej banalną, prawdę wyznawała publiczność z przed laty dwudziestu, która stawiających pierwsze kroki naturalistów obrzucała zgniłemi jajami. A mianowicie prawdę, że „życie jest wesołe“.
Ta prawda jest także nieprawdą. Życie nie jest ani wesołe, ani smutne, tylko wesołe i smutne. Życie jest „tragikomedyą“. Odczuwamy to codzień, co kroku — ale nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Ściślej: dbamy także w życiu o pewną „czystość stylu“ i dlatego nie widzimy na balu suchot flecisty, grającego nam do tańca, a na pogrzebie komicznych epizodów, odgrywających się wypadkiem na ulicy. Nasze nerwy odczuwają jednocześnie wszystkie kolory, słyszą, jak wrażliwy kapelmistrz, jednocześnie płacz wiolonczeli i radosne krzyki trąb... Ale te nerwy są jak żywi chłopcy pod ciągłym nadzorem surowego mentora „mózgu“, który przypomina im co chwila „styl“ i etykietę i w „poważnych“ chwilach nie pozwala im tańczyć a przy tańcu zakazuje im płakać. I nerwy stają się z czasem obrzydliwie posłuszne, stają się, jak owe szkolne „perły“, uosobieniem tego „co wolno“. Niekiedy jednak mści się całkiem niespodzianie ich ciągle tłumiona i krępowana „żywość“ i robią nagle panu mentorowi wprost szatańskie psi-