Strona:Świat R. I Nr 18 page 10 1.png

Ta strona została przepisana.
Wystawa Grafików.

(Fot. J. Golcz.)(Salon Krywulta).

Sztuka reprodukcyi barwnej i jednokolorowej doszła do niebywałych dotąd rezultatów. Całe szeregi znakomitych artystów rzuciło się z namiętnością do tych zapomnianych po części środków odtwórczych. Akwaforta, sztych czysty i mieszany, dalej litografia, autolitografia barwna, wszystko to z martwych nanowo do życia powstało. I znów zaroiły się wydawnictwa doskonałemi kopiami dzieł oryginalnych. Nie rzadko widzimy, jako „dodatki nadzwyczajne“, pierwszorzędne dzieła artystów wszechświatowej sławy, bądź to w akwafortach, bądź w litograficznych planszach. To co dziś odbieramy za pare szylingów, marek lub franków, może często zadowolnić i najwybredniejsze gusta. Jest to istotnie, w dobrem rozumieniu tego terminu, popularyzowanie sztuki. U nas w tym kierunku mało zrobiono, chociaż po wszystkie czasy posiadaliśmy dobrych, często świetnych przedstawicieli tej sztuki. Dawno już bardzo mieliśmy Falka, potem Chodowieckiego, to znów Płońskiego — wreszcie Piwarskiego i, jako odtwórcę dzieł Matejki, doskonałego Redlicha. Społeczeństwo nasze jednakże nie przygarnęło ich, pracowali u obcych... „aby żyć“. Wszechświatową ich sławą cieszymy się oczywiście, tak jak i znakomitego Jasińskiego, przed paru zaledwie laty zmarłego, chętnie za naszego uważamy — choć tylko zagranicy, a głównie Anglii, zawdzięczał wszystko to, czem został. Smutne!! Wielkie te tradycye nie zostały przez nas kontynuowane, Falk i Płoński, niby meteory przebiegli, zabierając swą sztukę do grobu! Inaczej gdzieindziej... W Anglii, tej najdystyngowańszej opiekunce sztuki, potworzyły się z dawna liczne stowarzyszenia, aby za sprawą kunsztu graficznego nie pozwolić, by moda, czy inowacye chwilowe rujnowały to, na co wieki nieraz pracowały. — Podobnie było we Francyi i Niemczech — już gorzej we Włoszech, choć i tam nigdy nie zerwała się zupełnie nitka tradycyi z dawnymi prześwietnymi czasy.
Obecnie stary, dawno zapomniany sposób, sztuka naszych pradziadów: litografia, znów bujnie kwitnie, a nowożytną techniką zbogacona i uzupełniona, tak wysubtelniała, tak różnorodną się stała, że, jak żadna inna, jest podatną do możliwie wiernego powtórzenia oryginału, lub tworzenia dzieł oryginalnych.
Właśnie takiej barwnej, parotonowej litografii jest w Salonie Krywulta doskonałym przedstawicielem Siedlecki.
Są to rzeczy wybornie zaobserwowane w naturze i dobrze ujęte, jako obrazy. Do najlepszych zaliczyć możemy Widok na Wisłę — gdzie autor pokazuje kawał mostu i galar widziany na pierwszym planie; sylwety postaci w tym wypadku zlewają się w całość prawdziwą z pejzażem. Pomnik Mickiewicza również udana rzecz; tych kilka barw, sprowadzonych do najprostszych, kardynalnych tonów, odpowiada w zupełności założeniu. Odbieramy wrażenie artystyczne — prawdopodobne. Toż samo da się powiedzieć o Widoku z Łazienek i Starego Miasta. Siedlecki oczywiście figuralistą nie jest, zapewne o tem wie — więc tam, gdzie tych figur niema, bywa też najlepiej. Siedlecki może wydobywać swe nastroje i bez figur; jego litografie posiadają bardzo cenny przymiot artystyczny, są one kolorowe, naprawdę barwne. Wszystkie te rzeczy, a jest ich sporo, robią wrażenie dobrych akwarel — miłych oku, harmonijnych!!
Dusza niespokojna, pełną buntu, harda, nie godząca się z kłamstwem konwencyonalnem politycznem i zwykłem życiowem — to dusza Henryka de Groux! Z tych często naiwnie, czasami wprost po studencku, zaledwie kreślonych litografii, bije siła protestu, orkan żywiołowy nienawiści i wyzywającej pogardy przeciw łotrowstwom i bezprawiom: „wielkich“ i „małych“ tego świata.
Drobne te świstki papieru, to dalszy ciąg wielkiego rewolucyonisty życia i sztuki Goyi. To nowe: Desastros de la Guerra!!
„Na barykadach" — „Po walce“ lub „Wisielcy" okropnością motywu, sposobem przedstawienia strasznych tych rzeczy, przechodzą jeszcze siłą wyrazu dzieła wielkiego Hiszpana.