Strona:Świat R. I Nr 18 page 13 1.png

Ta strona została przepisana.

— Olimpijczykowie powoli wychodzą do domu...
— Tak. I spostrzegam to z niemem przerażeniem. Jest nas coraz mniej. Rozmowa pada na jakieś zmiany w jakimś piśmie, osobiste i finansowe. Anegdotki przynajmniej były zabawne. Wreszcie podnoszą się ostatni biesiadnicy. I ja z nimi. Do hotelu wypada mi droga niedaleka. Odbywam ją z jednym olimpijczykiem. I mówimy — o pogodzie... Tak, o pogodzie. Pamiętam niemal każde słowo tej rozmowy...
— I rezultatem tej wycieczki na Olimp?.
— Głęboka pogarda, ciężka, żrąca pogarda dla ludzi, którzy wczoraj, wczoraj jeszcze, jako prawdziwi święci mojego kalendarza, chodzili w złotych nimbach, przed oczami mojego ducha. Mój Olimp runął w przepaść.
— Zostałeś ateistą.
— Zupełnym.
— Cierpiałeś?..
— Ja myślę. Pewno nawet więcej, aniżeli myślę. Proza życia zaczyna się dla mnie, przypuszczam, od tej właśnie chwili.
Znowu dłuższe milczenie.
— I długo żyłeś tą pogardą?
— Albo ja wiem? Pewno długo. Nie później jednak, jak do czasu, gdy sam zostałem...
— Starym piernikiem...
— Starym piernikiem. Określić terminu nie umiem. Ale nie od dziś zdarza się, że spotykam jakiego młodego, poczynającego literata, który się garnie do mnie entuzyastycznym ruchem. A odchodzi odemnie z jakimś złym błyskiem w oczach. Mówię sobie wtedy: „Rozumiem cię, kotku, ale cóż ja na to pocznę“... Mam mu nawet ochotę powiedzieć: „Tak, tak, co było ciekawego we mnie, to znajdziesz w moich książkach; reszta nic nie warta“. Ale zbyt jestem znużony, zmęczony, zbyt dużo mam literatury na codzień. Nie chce mi się. Oto gdyby on chciał mi opowiedzieć historję swojej pierwszej miłości, — bo musiał się już kochać, — posłuchałbym z przyjemnością. Ale to mu na myśl przyjść nie może. On chce odemnie złotych słów, brylantowych myśli, tego wszystkiego, i na zawołanie, co udało się rzucić z głębi duszy kilkakrotnie w życiu, w chwilach natchnienia. Ależ, mój mały, naprzód spieszę się do domu, potem napisałem dziś cały rozdział powieści, w końcu mam lekkie odęcie wątroby i muszę się napić karlsbadu. Ale on tego wszystkiego nie może zrozumieć. I odchodzi odemnie z pogardą...
— Za którą los go ukarze.
— Myślisz?
— Srogo...
— W jaki sposób?
— Jak ciebie za to samo ukarał.