Strona:Świat R. I Nr 1 page 13 3.png

Ta strona została przepisana.
ŻYWE OBRAZKI.

JAK ZA DAWNYCH CZASÓW.

Ilja Płatonowicz, dyrektor pewnego gimnazjum warszawskiego, w ubiegły czwartek był w usposobieniu ducha tak ciemnem i ponurem, że najgorszym wrogom nie należy nic podobnego życzyć. Osądźcie sami...
Z samego rana otrzymał on od pięknej Wasilisy bilecik, w którym zapewniała go równie solennie jak nieortograficznie, że jeżeli nie zapłaci dziś za nią komornego, o które gospodarz już trzeci miesiąc się upomina, to zrzuci go, Ilję Płatonowicza, przy pierwszej sposobności ze schodów.
Zaraz potem weszła do gabinetu Ilji Płatonowicza małżonka jego, żądając pieniędzy.
— Nie mam, nie mam — kręcił się Ilja Płatonowicz — ty zrozum, że teraz przyszły takie czasy, że trzeba żyć z samej pensji. A i tę mogą odebrać lada moment...
Na co dama odrzekła z wielkim gniewem:
— Ty mi to już trzeci miesiąc pod rząd powtarzasz, stary czorcie...
Ledwie dama zdecydowała się opuścić próg gabinetu, ukazała się tam natychmiast panienka. Zadąsana była i gniewna:
— Papasza? kiedyż ja będę mogła krawcową zapłacić?
Ilja Płatonowicz córkę swoją całą duszą kochał, bo była śliczna, postawna, wyniosła, dumna i tylko od niej zależało wyjść za mąż za oficera gwardyi.
— Sonia, duszka, nie mam, nie mam — począł jęczeć głosem o litość błagającym.
— To pożycz — odrzekła Sonia krótko i zimno.
I wyszła, nie obejrzawszy się.
Ilja Płatonowicz powtórzył:
— Pożycz?!... pożycz?!...
On wiedział — on jeden tylko — że to jest już niemożliwe. Albowiem pomimo, że łatwiej byłoby hipopotamowi przecisnąć się przez ucho igły, aniżeli ubogiemu pomieścić syna w pewnem gimnazjum warszawskiem, pan dyrektor prosperującej tej instytucji miał długów powyżej uszu. Co się dało gdzie pożyczyć — już było pożyczone.
Ujął więc Ilja Płatonowicz głowę skołataną swoją w obie ręce — i, po raz pierwszy w życiu, przyszła mu do tej głowy myśl straszliwa, myśl ostateczna — myśl o samobójstwie.
W tej chwili zapukano do drzwi.
— Po pieniądze jeszcze, po pieniądze — pomyślał nieszczęsny.
Ale to nie po pieniądze przychodzono do niego...
Kiedy drzwi się uchyliły, wszedł do gabinetu, grzecznie się kłaniając, p. Hufniakiewicz.


∗             ∗

Kto był pan Hufniakiewicz?
Kamienicznik i kapitalista warszawski. Ojciec jego zrobił pieniądze, przychodząc z pomocą ludziom, będącym w ciężkiej potrzebie materjalnej, a nieposiadającym hipotecznych zabezpieczeń. Sam p. Hufniakiewicz, choć odziedziczył duży majątek, był czas jakiś farysem. Ale nowe prawo o lichwie zniechęciło go do życia czynnego. Używał więc w spokoju darów Bożych i zajmował się edukacją moralną i społeczną swego jedynaka, wpajając weń głównie, że „pieniądze to grunt, a reszta to bajki.“
Gdyby zresztą p. Hufniakiewicz zwątpił kiedy na moment o wartości i pożytku swojej doktryny życiowej, dość byłoby mu spojrzeć na pociechę swoją, na swego jedynaka. Chłopię było niemrawe i tępe. A jednak na drugi rok w tej samej klasie nigdy go nie zostawiono...
I teraz oto...
Ale nie uprzedzajmy wypadków:
Ilja Płatonowicz już miał na ustach płaczliwe słowo swoje:
— Nie mam, jej Bogu, nie mam.
Gdy uprzejmości pełen uśmiech na sympatycznej twarzy p. Hufniakiewicza powstrzymał wszelkie jęki a nawet i złe rozmyślania p. dyrektora gimnazjum.
— Przyszedłem się dowiedzieć, panie dyrektorze, jak się sprawuje mój syn?...
Te proste słowa nie podziałały dziś na Ilję Płatonowicza, jak klaśnięcie działa na rasowego konia: dobra krew dziś się w nim nie poruszyła.
— Nu, nie to, nie to — rzekł, ale rzekł to przez rutynę samą, to-