Strona:Świat R. I Nr 8 page 14 2.png

Ta strona została przepisana.

kszych i mniejszych „lokali" na powierzchni ziemi i pod ziemią, podobnych tylko o tyle do dawnych rajów zamiejskich, że także jest — mało miejsca. Ale zresztą urządzone są „pierwszorzędnie" i muzyka lepsza i demi-monde bardziej strojny i pachnący, no i przyjemność trwa dłużej, trwa nieraz całą noc do rana.
W tych lokalach jest niewątpliwie coś w rodzaju „kontaktu" między artystami a publicznością. Znają się wzajemnie, i niesłychanie się „rozumieją“. Łączy ich dusze pewna płytkość światopoglądu, kochają się dlatego, że żadna strona nie imponuje drugiej. Jeżeli „baron Jean“ gwiżdże na estradzie (jak anioł), to słuchający filister rozumie i odczuwa tę „sztukę“ a tem samem czuje się sam „artystą" i jest szczerze wdzięczny sympatycznemu Jeanowi. Kocha go dlatego, że „Jean" nie jest właściwie artystą, tylko inną formą filistra. Ta sama przyjemność, gdy gra kwartet Grinzingerów słodkie pieśni o wieży Św. Szczepana, albo o „naszym Praterze"... Nie ulega wątpliwości, że jest kontakt... Filister śpiewa, razem z zawodowymi śpiewakami (w stanie trzeźwym cicho, a w alkoholicznym transie głośniej), gdy go zaś bardzo „weźmie" muzyka, wstępuje nawet sam na estradę, żeby pokazać, co z niego za chwat i hultaj...
Otóż wiedeńska burżuazya ma oddawna — sit venia verbo — swoje „kabarety". I rzecz naturalna, że nietylko artyści, ale wszystkie delikatniejsze dusze czują się w tych miejscach filisterskiej rozrywki, jak na obczyźnie. A swych własnych kabaretów jednak nie mają. I już dlatego samego nigdy ich mieć nie będą. Bo co dotychczas samo nie wyrosło na tym gruncie starej, jak świat, kultury, to już chyba nigdy nie