Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

Często Jagoda, który był fanatykiem ruchu budowlanego, zwracał mu podanie:
— Panie Borowicz, tak nie można. Niech pan wezwie klienta i objaśni mu braki. Tu widoczna jest nieświadomość przepisów. Nie możemy wpadać w biurokrację.
— Ale dom już jest wyciągnięty pod dach, na zmiany za późno — oponował Borowicz.
— Więc będziemy musieli zrobić jakieś ustępstwa.
— Wbrew ustawie?
— Ustawa jest dla ludzi, nie ludzie dla ustawy — ucinał Jagoda.
Czasami dodawał jeszcze:
— Przez tę austriacką formalistykę diabli wszystko wezmą.
A sam był jednocześnie jeżeli nie formalistą, to przynajmniej rygorystą. Wszystkie ustawy i przepisy znał na pamięć i pochodził z zaboru austriackiego. Może dlatego właśnie tak niecierpiał wszystkiego, co mu przypominało Austrię. Było to słabostką Jagody powszechnie znaną. Jeżeli zapędził się w jakiejś dyskusji, a znienacka wysunięto mu przed oczy austriackość jego poglądu — cofał się natychmiast.
Borowicz już drugą opracowaną teczkę odkładał na biurko Malinowskiego, gdy ten nadszedł. Był w jasnym, zbyt jasnym jak na biuro ubraniu i w jaskrawym niebieskim krawacie. Przywitał się z Borowiczem w zwykły sposób z tą nieobowiązującą serdecznością:
— Przyjechałeś! Pysznie wyglądasz! Stęskniliśmy się tu za tobą. Przychodził do ciebie dwa razy baron Denhoff. Czarujący człowiek. Pan z panów... Tak. Piękną mamy pogodę. No i cóż słychać u ciebie?...