Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedyś sam powiedział Borowiczowi:
— Muszę wiele czasu tracić na myślenie, żeby memu wnukowi, czy prawnukowi przychodziło to łatwiej.
Wierzył w dziedziczność i nieraz napomykał w rozmowie o przydatności przodków.
— Tylko nerwy robią się coraz słabsze — mówił.
— I wola — dodawał Borowicz.
Myślał wtedy nie tylko o woli, jako o narzędziu władania nad sobą, widział we własnej psychice brak woli zdobywania, woli egzystencji, woli przetrwania. Pojmował tu wolę, jako zamkniętą siłę, która poza świadomością, poza kalkulacją mózgu i poza pragnieniami działa nieustannie, pchając jednostkę naprzód. Właśnie Jagoda był wielkim akumulatorem tej witalnej siły psychicznej. Miał sztywny sposób wyrażania się i surowe kanciaste maniery, ale czyż nieestetyczne trzymanie widelca i noża zmienić może w czymkolwiek istotę rzeczy, polegającą na tym, że w jego małych, grubych rękach ten nóż jest przygodnym narzędziem, że celem tego narzędzia nie jest nic innego poza ułatwianiem zaspokojenia głodu człowieka, który je po to, by jego ręka mogła mocno ten nóż trzymać...
Jagoda skończył i sam sięgnął po papierośnicę, a zapaliwszy, odezwał się:
— Piękna rzecz. Musi być stara.
— Owszem. Dawniej była tabakierką — niechętnie odpowiedział Borowicz. Sam w tej chwili czuł się, jak muzealny nabytek, jak ciekawostka z dawnych lat, której przyglądają się obojętne oczy.
— Tak — mruknął Jagoda — piękna rzecz.
— Niezbyt wygodna, ale przyzwyczaiłem się do niej.