Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

funkcyj, a także godność stanu urzędniczego. Czegóż pan chce od niego?
— Ależ niczego. Nie przypuszczam jednak, by puszył się na rachunek prestiżu państwa, czy stanu urzędniczego — ironicznie zauważył Borowicz.
— To już nie nasza sprawa. Chodzi o to, że tak wygląda, jak trzeba, a jeżeli Malinowski robi wielkiego znajdując w tym osobistą rozkosz, to tylko jego szczęście. Dzięki temu urzędowanie staje się częścią jego prywatnego życia. Wypełnia mu część życia. Bądźmy szczerzy: panu, panie Borowicz, urzędowanie odbiera część życia, pan pracuje tylko dla pensji. Pracuje pan sumiennie, nie zaprzeczam, ale tylko dla zarobku. Ja pracuję, bo mi ta praca zastępuje życie, a Malinowski jest z nas trzech najbardziej człowiekiem. On żyje. Nie myśl pan, że go szpieguję. Po prostu trudno nie widzieć i nie słyszeć. Ubiera się z zamiłowaniem, ubiera się szykownie, a to kajakuje, a to flirtuje, tu pójdzie na bal, tu na dancing, tu do znajomych. On żyje. W biurze żyje, na Wiśle żyje... che... che... che..., z kobietami żyje. Ani ja, ani pan takiej sztuki nie dokażemy.
— Majorze — zaoponował Borowicz — ale jaki jest poziom jego życia, jego zainteresowań!
— To inna kwestia, to całkiem inna kwestia — żachnął się Jagoda.
— Kwestia istotna.
— Nie. Całkiem obojętna. Ma radość życia — oto wszystko.
— Nie zazdroszczę mu — z pogardliwą obojętnością podniósł brwi Borowicz.
— Bo pan przecież myśli o gatunku życia. I ja mu też