Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

zmęczony tuż przed drzwiami swego, a właściwie pani Prekoszowej mieszkania.
Nie miał właściwie zamiaru iść do domu, ale ponieważ automatycznie tu doszedł, wyjął klucz, otworzył drzwi i jak najciszej je zatrzasnął.
Spośród czterech sublokatorów pani Prekoszowej, on jeden dostąpił zaszczytu posiadania klucza. Inni musieli dzwonić i czekać aż otworzy służąca, lub sama pani domu. Gdy przed dwoma laty wynajmował tu pokój musiał się zgodzić na ten rygor.
— To jest nieodzowny warunek, proszę szanownego pana — mówiła pani Prekoszowa, ściągając fałdy pluszowego szlafroka na swym bujnym biuście — czasami sublokator klucz zgubi, albo wraca w stanie zawianym. Słowo honorowe — nie mogę.
— Ależ w ogłoszeniu było podane, że wejście jest niekrępujące — upominał się Borowicz.
— A czy ja kogo krępuję? Uchowaj Boże. Każdy może przychodzić i wychodzić o której chce, może wprowadzać kogo chce i kiedy chce.
— Ja tam nikogo nie zamierzam wprowadzać — zastrzegł się Borowicz, lecz pani Prekoszowa zrobiła obojętną minę i nic nie pomogło.
Dopiero po kilku miesiącach wydostał klucz, zagroziwszy, że się wyprowadzi. Konieczność stykania się z kimś, kto mu drzwi otwierał, była dlań nie do zniesienia. Po prostu unikał domu. Zresztą zasłużył już u pani Prekoszowej na opinię „bardzo spokojnego i solidnego sublokatora“.
Jak przekonał się nie chodziło jej zresztą o moralność i cnotę mieszkańców. Do każdego niemal przychodziły