— Co panu jest, panie Stefanie?
Zrobił zdziwioną minę:
— Mnie?
— Tak. Jest pan jakiś nienaturalny. Od rana. Nie widziałam pana przez miesiąc. Czy zdarzyło się coś przykrego?
— Ależ bynajmniej.
Potrząsnęła głową:
— A jednak...
— Droga pani Bogno — usiłował mówić niefrasobliwie — zapewniam panią, że doskonale spędziłem urlop, że nic przykrego nie zaszło, że słowem...
— Nie, nie — przerwała — jeżeli istotnie tak jest, jak pan mówi, tym gorzej.
— Dlaczego?
— Gorzej dla mnie, bo dla mnie się pan zmienił.
Zaśmiał się i zwolna zapalając papierosa powiedział lekko:
— Może jest odwrotnie... Może to pani się zmieniła i dlatego wydaje się pani...
— Panie Stefanie! — zgorszyła się — sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi!
— Dziękuję.
— Więc powiem — zdecydowała się — nie zamierzałam robić z tego przed panem tajemnicy. Tylko oczekiwałam sposobności... Bo widzi pan, jakkolwiek to dla mnie krok ważny, bardzo ważny, nie sądziłam, by pana mógł tak obchodzić, że aż będzie pan żywił do mnie jakiś żal za niepowiadomienie go o...
— Nigdy nie ośmieliłbym się rościć pretensyj — wycedził — i z jakiego tytułu!?
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.