Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

kiego, co prezes Szubert nazywa stajenką betleemską, gdzie duch boży czuwa nad bydlątkami. Miałam więc predyspozycję, zdecydowaną predyspozycję w tym kierunku. Czy to nie jest naturalne?
— Najzupełniej.
— Zna mnie pan niemal od dziecka i wie dobrze w jakich warunkach ułożył się projekt mego wyjścia za mąż za świętej pamięci Józefa. Uwielbiałam jego umysł, szanowałam jego charakter, prawość, uczciwość, wysokie aspiracje duchowe, ale... ale... nie kochałam go. Byłam zbyt młoda, bym rozumiała potrzebę miłości. O, niech pan nie przypuszcza, bym myślała o jakiejś egzaltowanej ekstatycznej miłości. Chodziło o zwykłe ludzkie uczucie. Chyba jasne, że w tych warunkach z wiekiem, mam już przecież prawie trzydziestkę, musiał rosnąć i ten głód.
Zamilkła, a on zapytał:
— I zakochała się pani w Malinowskim?
Umieszczenie tego nazwiska w pytaniu zwróconym do niej, wydało mu się jeszcze teraz, kiedy już wiedział o wszystkim, jakimś niedorzecznym paradoksem. Ona jednak odpowiedziała spokojnie:
— Tak.
W tym krótkim „tak“ było tyle powagi, tyle przeświadczenia, tyle pewności i wiary w słuszność swego postanowienia, że Borowicz aż się przeraził. Znał panią Bognę i wiedział o jej niezłomności w decyzjach. Tutaj jednak, gdzieś w podświadomości, żywił odrobinę, nieuchwytny cień nadziei, że tak ważne postanowienie nie jest jeszcze dostateczne ugruntowane, że znajdą się w nim szczeliny, którymi można będzie dać dostęp wątpliwościom, rozwa-