czerwone i niemal lubieżne. Borowicz przyglądał się mu jak urzeczony.
— To nonsens — starał się opanować swój wzrok i myślał: — cóż on mnie może obchodzić! Nie powinienem pozwalać sobie na to. Dostanę jakiejś obsesji na punkcie tej nieciekawej figury.
No i przecie już znał go chyba dostatecznie. W tym domu też nieraz go widywał. Pani Bogna zapraszała ich dość często i przychodzili wówczas zwykle razem. Malinowski wstępował po Borowicza. Czasami spotykali się też tu z Jagodą, ale rzadziej. Jagoda z racji swego stanowiska i usposobienia należał do „konwentu seniorów“, dla którego bywały osobne herbatki u pani Bogny. Borowicz i Malinowski zaliczali się do grupy mniej szanownej, ale liczniejszej i weselszej. Nie bywało wówczas starych profesorów, ani mistrza Pawlińskiego, ani prezesa Szuberta, ani czcigodnych matron. Kuzynki Bogny, książę Urusow, dwie panny Pajęckie, nieznośna panna Żukowiecka, redaktor Karaś, kilka młodych mężatek i sporo młodzieży. Na tym szerszym i gwarnym tle Malinowski mógł nie zwracać niczyjej szczególniejszej uwagi. Trzymał się zresztą nieco na uboczu.
— Ten pański kolega — powiedziała kiedyś nieznośna ze swoją zjadliwością starzejącej się panny panna Żukowiecka — robi wrażenie, jakby specjalnie po to tu przychodził, by uczyć się manier. Niech pan mu kupi podręcznik dobrego tonu. Koleżeńska przysługa. Biedak nigdy nie zdecyduje się wziąć banana, póki nie zobaczy, jak się to je.
— Czy tak przygląda się pani?... Obawiam się, że nauczy się rzeczy pięknych.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.