Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

skie drapacze chmur i dalej. Pani Bogna była zdania, że można tu wyznaczyć zdecydowaną linię rozwoju czy upadku, lecz przecież linię, Borowicz bronił poglądu odmiennego. Utrzymywał, że nie może być mowy o ciągłości, że nawet naśladownictwo czy moda ulega specyficznym, charakterystycznym dla danej epoki i dla danego narodu lub środowiska odchyleniom.
— Nie może tu być ani postępu, ani upadku w znaczeniu trwałym — dowodził — styl dojrzały wykwita tam, gdzie ludzie dojdą do dojrzałości wyraźnych i głębokich idei. Styl to idea. To owoc ducha danego środowiska, to dążność, a raczej wyraz dążności ducha do utwierdzenia się w środowisku, to środek jego działania, oddziaływania, panowania.
Przytaczał liczne dowody. Znał się na tym gruntownie. Kiedyś zrobił nawet kilka podróży i zebrał obfite materiały do zamierzonego studium o gotyku francuskim, celtyckim, reńskim, włoskim i polskim. Na przykładzie powstawania tych różnic zaczął właśnie rozwijać swoją teorię, gdy spostrzegł czułe spojrzenia, które ukradkiem wymienili pani Bogna z Malinowskim. To oblało go zimną wodą. Przypomniał sobie prezesa Szuberta i jego drwiny z nieboszczyka Jezierskiego, który nocami czytał młodej żonie Homera.
Dodał dla przyzwoitości jeszcze dwa zdania konkluzji i umilkł.
— Tak — chrząknął Malinowski — ty diabelnie wyznajesz się w tych historycznych rzeczach. Powinienbyś o tym napisać jaki artykuł.
Bogna musiała zauważyć, co było przyczyną jego zamilknięcia, gdyż z lekka się zarumieniła i chcąc widocznie