— I dlatego z nią się żenisz? — stłumionym głosem zapytał Borowicz.
Malinowski wywinął młyńca laską:
— No i dlatego też, że ją kocham — powiedział z przekonaniem.
Dochodzili do rogu ulicy. Borowicz nagle wyciągnął rękę:
— Dobranoc ci.
— Idziesz tędy? Odprowadzę cię.
— Dziękuję, ale... mam jeszcze gdzieś wstąpić.
Malinowski rozstawił nogi, podniósł głowę i gwizdnął:
— Fiuuu!... Taki z ciebie ananas!? — pochylił się i chociaż wokół nie było nikogo zapytał szeptem: — na dziewczynki?
— Na dziewczynki — potwierdził Borowicz, hamując się, by nie uderzyć z całej siły w tę wygoloną twarz z dowcipnie przymrużonym okiem.
— Toś w porządku — swobodnie śmiał się Malinowski — życzę powodzenia i... zadośćuczynienia, che... che... che... Ja bo obecnie nie mam hm... na zbyciu, jak się to mówi, woli bożej... che... che... che.,,
Borowicz prawie wyrwał rękę z jego dłoni i zawrócił w boczną ulicę Już był dość daleko, gdy dobiegł go głos Malinowskiego:
— Dobrego apetytu!
Udał, że nie słyszy i przyśpieszył kroku.
— Bydlę, bydlę... bydlę... — powtarzał raz po raz.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.