Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

ki elektrony, wprawiając je w wir o zawrotnej szybkości i zmuszając do zbijania się w grudki atomów, planet i słońc. Z biegiem lat przestało to łączyć się z wspomnieniem niani, przyrządzającej „gogelmogel“, ale przecież dosypywanie cukru musiało asocjować się z łaską bożą, zaprawiającą martwe planety dobrodziejstwem życia organicznego.
Niezależnie od tego wstępowała czasem do kościoła, a w domu nad łóżkiem miała nieduży krucyfiks, rzeźbiony w kości słoniowej, pamiątkę po babce. Jednakże cieszyła się, że Ewaryst jest pobożny. Oczywiście nie wdawała się z nim nigdy na ten temat w rozmowy. Tolerancyjność, wyniesiona z domu rodziców, nie dopuszczała nawet ewentualności interesowania się tak ściśle osobistymi sprawami, jak wiara, bodaj u osób najbliższych.
O jego życiu wewnętrznym w ogóle wiedziała mało. Ewaryst nie lubił o tym mówić i w ogóle trudno było dopatrzyć się w nim tej afektacji, która u wielu ludzi tak razi nieustannym narzucaniem otoczeniu podziwu dla ich głębi duchowej. Nigdy też nie doszukiwała się w nim nadzwyczajności, wyjątkowości, tajemniczych ukrywanych skarbów, wyrastających ponad poziom wartości. Przeciwnie, tego miała dość we wspomnieniach po świętej pamięci Józefie, miała ich za dużo w domu rodziców i obecnie wśród tych, którzy w jej życiu z owych czasów zostali. Dla siebie chciała zwykłego ludzkiego chleba powszedniego, w którym może się trafić i ostre źdźbło łuski i gorzkie ziarnko kąkolu, ale który żywi i syci. Przyszłość, jaka się przed nią otwierała, nie przypominała zaczarowanej bajki. Wyobraźnia Bogny nie przystrajała jej festonami kwiatów, nie naświetlała tęczą, nie opromienia-