miał być cichy, bez zaproszonych gości, teraz składano Bognie życzenia. Była naprawdę wzruszona. Wśród tych stukilkudziesięciu osób nie było nikogo, kto by żegnał ją bez żalu. Prawdę powiedział w swym serdecznym zwrocie naczelnik Korf: aż dziwno, ale po długiej współpracy trzeba stwierdzić że między odchodzącą koleżanką a resztą kolegów nigdy nie było najmniejszej niechęci, najniklejszej zwady. Jakaż czuła się szczęśliwa, że w tych słowach nie było cienia przesady. W biurach Funduszu czuła się zawsze jak w rodzinie i nie dlatego, że wiedziano o jej wpływie na prezesa, lecz lubiono ją dla niej samej. Ilekroć mogła komuś w czym pomóc, za kimś się wstawić, kogoś pogodzić, robiła to zawsze z radością.
Pomimo wszystko nie spodziewała się aż takiego wyrazu ich życzliwości: wręczyli jej akt własności parceli budowlanej na Saskiej Kępie. Biedacy musieli się wykosztować i wielu z nich będzie spłacało raty za ten upominek przez szereg miesięcy!...
— Po co takie wydatki — mówiła zakłopotana i rozrzewniona — moi drodzy, moi kochani...
Żegnała się z wszystkimi po kolei, a nie mogąc ściskać kolegów, tym goręcej odbijała to sobie na koleżankach, przy czym oczywiście popłakała się, jak i one.
Jedno tylko dotknęło ją boleśnie: nikogo tu nie brakowało oprócz Borowicza. Nie przyszedł. Na pożegnalnej „laurce“ był wprawdzie jego podpis, ale sam nie chciał się pokazać.
— A gdzież pan Borowicz? — mimochodem zapytała Jagodę.
— Borowicz zdaje się niezdrów. Zwolnił się dziś od południa — odpowiedział major niepewnym głosem, po-
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.