by dla siebie samej miała się starać o większe. Walka o byt stanowiła dla niej pojęcie czysto akademickie. Rozumiała jednak, że każdego mężczyznę z krwi i kości musi to pociągać. Osobiście nie walczyła nigdy. Do walki trzeba mieć wroga, trzeba bodaj spotykać przeciwności, a Bogna wrogów nie miała, na zaspokojenie swoich potrzeb materialnych i w domu, i w pierwszym małżeństwie, i wtedy, gdy została sama, wystarczało jej zawsze. Toteż po cichu, w głębi duszy podejrzewała, że w patetycznej nazwie „walki o byt“ kryje się spora przesada.
Jeżeli jednak chodziło o Ewa, czuła to dobrze, postępowanie naprzód było dlań koniecznością. By utrwalić to przeświadczenie, wystarczało obserwowanie zmian, jakie w nim zaszły od chwili, kiedy dowiedział się o swoim awansie. On, oszczędny aż do przesady, nazajutrz przyjechał taksówką, co więcej, oświadczył, że mu się nie chce kończyć zawieszania firanek, że to się nie opłaci, skoro za kilka złotych zrobi to tapicer. Dawniej uważał, że na to szkoda pieniędzy.
Poza tym nie żartował już z Jędrusiową i nie wdawał się z nią w rozmowy, a gdy kobiecina zwróciła mu uwagę, że zostawił niedopałek na kredensie, odpowiedział jej prawie wyniośle:
— Właśnie obowiązkiem Jędrusiowej jest sprzątnąć.
— Miałabym tam czas — odburknęła.
— Proszę nie wdawać się w dyskusję, tylko sprzątnąć.
Bogna słyszała to ze swego pokoju i uśmiechała się do siebie:
— Poczciwy Ew, ma przypływ dyrektorskiej godności i powagi, ale przejdzie mu to.
Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.