Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty? — zdziwiła się.
— A tak. Powiedziałaś to takim tonem, jakbyś uważała, że nie potrafię.
— Nie to, ale nie wspominałeś mi o tym.
— Bo to był wypadek nic nie znaczący.
— Aż wypadek?
— Wpadł mi w ręce niemiecki tygodnik „Filmia“, gdzie urządzono konkurs na amanta. Pomyślałem sobie: kupić nie kupić, potargować można i wysłałem fotografię.
— Do tego tygodnika?
— Tak.
— I wydrukowali?
— No wiesz — oburzył się — zapewniam cię, że z tych kilkuset, którzy posłali swoje, ja miałem najlepsze warunki.
— Jakto warunki?
— No, urodę.
— Ach tak, ale czy potrafiłbyś być aktorem?
— Dlaczego nie? Występowałem kiedyś w teatrze amatorskim...
— Gdzie?
— Na prowincji, ale w każdym razie miałem możność sprawdzić, że talent mam. Wszyscy zachwycali się.
— No i cóż z tym konkursem?
— Ach... — machnął ręką.
— Nie udało się?
— Mogłem przejść, miałem sporo głosów, ale w takich rzeczach trzeba dopilnować. Gdybym wówczas pojechał do Berlina, pokazał się osobiście, złożył wizyty członkom jury... Zresztą Niemcy, rozumiesz, niechętnie wyróżniliby Polaka. Szowinizm pruski. Jednakże w rezultacie za-